czwartek, 23 lipca 2015

Nadzieja 1

'Będę Cię kochać do końca życia 
A jeżeli jest coś potem, też będę Cię kochać'

Krople deszczu miarowo opadały na ziemię, tworząc wokół mnie coraz większy szum, który stawał się dość uciążliwy. Patrząc przed siebie, na ten czarny nagrobek, czułem się jak wyjątkowo pusta skorupa. Skóra była tylko cienką powłoką, którą w każdej chwili można było łatwo rozedrzeć. Srebrne litery wyryte w marmurze utwierdzały moje przekonanie, że nic już nie jest takie, jak być powinno. Ile razy w ciągu kilku dni powtarzałem sobie to zdanie? Nie wiem, skąd wziąłem siłę, żeby wstać dzisiejszego ranka z łóżka. Kiedy tylko otworzyłem powieki, miałem ogromną ochotę zamknąć je ponownie. I nigdy więcej ich nie otworzyć. Dopiero Łukasz zdołał wytachać mnie z domu. Mówią, że droga do piekła wybrukowana jest dobrymi chęciami, a ja powoli zaczynałem w to wierzyć. Wszyscy rozchodzili się do domów, zostawiając mnie samego. Patrzyli na mnie z współczuciem. Czemu nie mogą zrozumieć, że ich łzy w niczym nie pomogą? Niczego to zmieni. Zaśmiałem się gorzko, czując narastającą wilgoć wokół mojej brody. Nie miałem ochoty stąd odejść, jakby ziemia pod mną miała nagle zacząć pękać, ukazując właśnie ją, całą i zdrową. Chwyciłbym ją w ramiona i wyszeptał wprost do ucha, że nic nie jest w stanie nas rozdzielić. Szczypiące zimno powoli przesuwało się w górę mojego ciała, kładąc na moje barki dodatkowy ciężar. Zwiesiłem głowę, próbując krzyczeć. Usłyszałem, jak ktoś za mną stawia ostrożne kroki przed siebie na mulistej ziemi, próbując nie wystraszyć mojego zrujnowanego serca.
- Kuba, chodź już.
Łagodny głos Ewy przebił się przez moją kopułę obojętności niczym ostry szpikulec, po czym na dłuższą chwilę straciłem zdolność racjonalnego myślenia. Wolałem błądzić w krainie wspomnień, niż wracać do szarego świata i stawiać czoło piętrzącym się problemom, które czyhały na mnie za rogiem. Prychnąłem lekceważąco, nie mając ochoty na kłótnię, której tak naprawdę nie chciałem. Nie chciałem ranić jej ostrymi słowami, które pewnie wydobyłyby się z moich ust. Wiedziałem, że chciała tylko mojego dobra. A ja, cholerny egoista, nawet nie odwróciłem głowy, żeby na nią spojrzeć. Szczękała zębami, pewnie nie mając ochoty stać dalej na deszczu i czekać, aż namyślę się odwrócić w jej stronę. Bezradnym, niemal błagającym o litość wzrokiem przeszyłem na wskroś wszystkie wieńce udekorowane w większości białymi liliami. W naszym ogrodzie było ich pełno. Przestraszyłem się, uświadamiając sobie, że będę patrzył na nie każdego ranka do końca życia przez okno w mojej sypialni. Były niczym krzyk. Ostatnie ostrzeżenie, które przyszło zbyt późno.
- Chcę... jeszcze tutaj zostać - powiedziałem nienaturalnie zachrypniętym głosem, przymykając ociężałe powieki. Ciepły promień słońca na chwilę przedarł się przez gęstą kurtynę chmur, padając akurat na moją twarz.
- Oliwka i Lenka czekają na Ciebie w samochodzie - odparła, dokładnie ważąc każde słowo, jakby przypominały tykające bomby zegarowe. I faktycznie nimi były. Drgnąłem nieznacznie, czując dreszcze przechodzące w dół mojego ramienia, które zatrzymały się przy złotym krążku na jednym z moich palców.
- Jedźcie, proszę. Zabierz je do was. Zrób cokolwiek, żeby nie musiały mnie teraz oglądać w takim stanie.
Zdobyłem się na odwagę i spojrzałem Ewie prosto w twarz. Na jej bladych policzkach znać było ślady łez, które dość mocno odznaczały się od kropli deszczu. Przestąpiła z nogi na nogę, nie wiedząc, czy ma mi ustąpić. Ciemnobrązowe tęczówki spoglądały na mnie z niepokojem. Bała się. Może myślała, że będę chciał sobie coś zrobić? Nie byłyby to bezpodstawne oskarżenia. Drżała z zimna, chociaż miała na sobie czarny płaszczyk, który powinien dostatecznie ją chronić. Bezgłośnie poruszałem ustami, bez ustanku prosząc o jedno. Kąciki moich oczu na powrót zrobiły się wilgotne, a ja nie chciałem po raz kolejny ujawniać przed kimś moich bolesnych słabości. Dzisiaj odkryłem już zbyt dużo kart z mojej talii. Skinęła niemal niezauważalnie głową, a ja raptownie nabrałem powietrza.
- Pamiętaj... Przyjedź po tym, jak ochłoniesz.
Odwróciła się do mnie plecami, klucząc między poszczególnymi grobami. Do samego końca wypatrywałem ciemnym włosów, które w końcu zniknęły z mojego zamglonego pola widzenia. Gęsta mgła, niczym w jakimś tanim horrorze, spowiła cały cmentarz. Tak mocno zacisnąłem pięści, aż zbielały mi kostki. Kiedy kierowałem się w stronę dębowej ławeczki stojącej przed nagrobkiem, czułem, jak walczę sam ze sobą. Usiadłem na niej z głośnym westchnieniem, czując, jak woda powoli przesiąka przez materiał czarnych spodni. W myślach niemal słyszałem karcący głos Łukasza, który po powrocie do domu zobaczy mnie w tragicznym stanie. Dobrze wiedziałem, że w najlżejszym wypadku na drugi dzień będę miał tylko ból gardła. Ja naprawdę chciałem cierpieć. Czuć ten porażający ból, który obejmuje każdą cząstkę twojego ciała. Czuć, jak twoje mięśnie rozrywają się na strzępy. Czuć, gdy twoje serce zwalnia coraz bardziej i zostaje nic innego niż ciemna pustka.
- Agata, kochanie... Czemu mi to zrobiłaś? Ja nie chcę bez Ciebie żyć - wyłkałem, a moim ciałem rządziły teraz gwałtowne dreszcze. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mi trudno. Patrzysz sobie na mnie z góry i nic więcej. Nie uważasz, że lepiej byłoby, gdybyś była tutaj ze mną?
Nie mogłem powstrzymać się od tych wyrzutów. Wyrzuciłem je z siebie, chociaż stawiały mnie w niekorzystnym świetle. Nie miałem prawa w ogóle tego mówić. Ale chciałem, aby wiedziała. Musiała zdawać sobie z tego sprawę. Chociaż tak naprawdę nie zostawiła nas z własnej woli. Niemal widziałem, jak kręci głową z niedowierzania. Kuba, przecież ty nigdy byś czegoś takiego nie powiedział!  Zostawiła nas całkiem samych, a my musieliśmy zdać kolejny egzamin, przed którym postawiło nas życie.
Porażająca bezradność paraliżowała wszystkie moje kończyny. Na zdjęciu, które wybrała w moim imieniu Ewa, moja żona uśmiechała się do mnie swoim szerokim uśmiechem. Rezerwowała go tylko dla wyjątkowych w jej życiu osób, a on został teraz wystawiony na widok publiczny. Z trudem powstrzymałem przeciągłe zgrzytnięcie zębami. Miałem jedynie nadzieję, że pozna w końcu moją mamę. Zawsze byłem zdania, iż byłyby w stanie się dogadać niż jakakolwiek inna synowa z teściową. Zaśmiałem się gorzko, czując, jak rwący strumień deszczu powoli ustaje. Do tej pory nie zwracałam na niego najmniejszej uwagi, jakby panująca wokół mnie pogoda była podrzędną sprawą. Pewnie jutro wstanę z bólem gardła oraz gorączką. Ale ja liczę się tutaj najmniej. Nie chciałem się z nią żegnać.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Przedstawiam wam moją 'nadzieję'. Pod takimi nazwami będą się kryć dalsze rozdziały, a kiedy je dodam... Miałam je publikować w momencie skończenia pisania wszystkich, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać. Nie oczekujcie, że będą pojawiać się regularnie,  ponieważ poświęcam dużo czasu na dopracowanie każdego szczegółu.  Ale mam nadzieję, iż wam to jakoś wynagrodzę. :)