czwartek, 24 grudnia 2015

Nadzieja 3

Zacięcie wpatrywałam się w pustą kartkę, zaczynając rysować na jej brzegach zawiłe wzorki czarnym długopisem, jakby mój wzrok mógł spowodować pojawienie się na niej całego tekstu, który miałam za zadanie przetłumaczyć. Łukasz pomagał uczyć mi się niemieckiego od samego początku, aczkolwiek szło mi to wyjątkowo topornie jak na kogoś, kto w miarę potrafił połapać się w nauce tego języka w technikum. Przygryzłam nerwowo wargę, tłumiąc głębokie westchnienie. Zaczęłam niepewnie pisać pierwsze zdania, zastanawiając się, czy moja ciotka będzie rozczarowana moimi postępami, aczkolwiek nigdy głośnie nie komentowała tego, jak przykładałam się akurat do tego. Sama o to poprosiłam, więc najwyraźniej uznała, że może na razie dać mi z tym spokój. Szanowała każdy mój wybór, czego nie mogłam doświadczyć przez ostatnie kilka lat. Dom opieki społecznej nie był miejscem, gdzie można było spełniać swoje marzenia i święcić sukcesy. Starałam im się odwdzięczać tak bardzo, jak potrafiłam. Na początku podchodziliśmy do siebie z rezerwą, ale teraz w końcu to się zmieniło. Nie musiałam wstydzić się, gdy Piszczek spontaniczne wziął mnie na ręce, głośno się z tego śmiejąc. Jedyne, co nie pozwalało mi spać ostatnich nocy, był Kuba. Błaszczykowski. Odruchowo zmarszczyłam brwi, nie mogąc odgadnąć, co takiego siedzi w jego głowie. Nie rozmawialiśmy o tragedii, która rozegrała się parę tygodni temu, tak naprawdę wymieniając między sobą tylko zdawkowe uwagi. Mieszkał u nas, zajmując jeden z gościnnych pokoi. Bali się o niego, że sobie coś zrobi, jak kiedyś zrozumiałam z rozmowy małżeństwa Piszczków. Nie poruszali tego tematu w mojej obecności, jakby bojąc się, że przypadkiem mogłabym coś palnąć. Na moje policzki wpełzł rumieniec, gdy zauważyłam głowę blondyna w otwartych drzwiach, a potem całą jego sylwetkę.
- Nie przeszkadzam? - zapytał cicho, kiwając głową w stronę dziewczyn, które najwyraźniej zmorzone ciągłą zabawę postanowiły uciąć sobie drzemkę w swoich objęciach na sofie. Kiedy usiadł obok mnie, uważnym spojrzeniem obrzucił moją zabazgraną kartkę, więc automatycznie zacisnęłam na niej swoje palce. Głośno przełknęłam ślinę, nie mając odwagi poruszyć się nawet o milimetr.
- Skądże. Właśnie pracuję nad swoim niemieckim - odparłam, siląc się na delikatny uśmiech, ponieważ nie chciałam, żeby wyglądał jak wymuszony. Koniuszki moich palców zaczęły pulsować, co zazwyczaj oznaczało nagły przypływ stresu i zdenerwowania. Miałam tak od małego, ale teraz przekraczało to wszelkie granice. Chciałam się odsunąć, obawiałam się spojrzenia z tych błękitnych oczu, które ciągle przewiercały moje ramię na wylot. Czułam się jak na sprawdzianie, podczas którego ktoś sprawdzał, czy przypadkiem nie ściągam. Mimo tego, iż nie byłam szczególnie uzdolnioną uczennicą, nie uciekałam się do takich zabiegów.
- Idzie Ci całkiem nieźle - powiedział, marszcząc nieznacznie dotąd swoje gładkie czoło, studiując wszystkie napisane słówka. Ostatnio zaczął się uspokajać. Nic i nikt nie zmieni tego, co stało się jakiś czas temu, ale najwyraźniej postanowił w końcu odnaleźć swoją normalność. Dla swoich pociech, które pragnęły go teraz bardziej niż kiedykolwiek. Jakby odczytując moje myśli spojrzał na nie, aby następnie wlepić swój wzrok w puchaty dywan. Wzięłam głęboki wdech, próbując na prędko znaleźć jakiś nowy temat do rozmowy, byle nie o pogodzie. - Jak dzisiaj zachowywały się moje córki?
- Od dawna nie widziałam grzeczniejszych niż one - odparłam dziwnie przyciszonym tonem głosu, nie mogąc wydusić z siebie niczego więcej. Czemu, kiedy tylko pojawiał się w tym samym pomieszczeniu co ja, miałam ochotę zaraz stamtąd uciekać? Wzięłam głęboki wdech, odliczając w myślach do dziesięciu, jak kilka lat temu radził mi tak mój terapeuta. O dziwo, tylko taka metoda była w moim przypadku bardzo skuteczna. Jednak mój wzrok z każdą chwilą stawał się coraz bardziej szklisty, a ja zaczęłam gwałtownie trzepotać powiekami, co nie mogło ujść jego uwadze. Poruszył się niespokojnie na swoim miejscu, zaciskając usta w wąską kreskę. Nerwowym tikiem przełożyłam swoje blond włosy na drugie ramię, przez co zawadziły one o twarz Kuby. Momentalnie zrobiłam się czerwona jak burak, podciągając kolana pod brodę, aby chociaż trochę ukryć moje zakłopotanie. Kartka leżała bezwładnie obok moich stóp, aż szczerze zaczęłam ją nienawidzić. Z trudem zdusiłam w sobie odruch rozerwania jej na strzępy, chcąc zniszczyć efekty mojej pracy.
- Powiedziałem coś nie tak? - zapytał ostrożnie, spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek. On również zawsze wydawał mi się wyjątkowo speszony w mojej obecności, ale nie widywałam go mimo wszystko zbyt często, więc mogłam mieć o nim tylko mylne wrażenie. Pokręciłam przecząco głową, nie potrafiąc wydobyć głosu ze zaciśniętego gardła. - Nigdy nie potrafiłem się zachować i to się nie zmieniło.
Z gardła mężczyzny dało się usłyszeć coś na kształt śmiechu, który kosztował go zbyt dużo energii. Zacisnęłam palce na krańcach bluzki, ponownie próbując uspokoić swój oddech. Niemal czułam, jak puls wybija swój nieregularny rytm, a ja się duszę. Potrzebowałam świeżego powietrza albo... Przełknęłam ślinę, oblizując wargi koniuszkiem języka. Chyba jeszcze je mam w kieszonce swojej czarnej torebki, która wisi teraz na plastikowym wieszaku w szafie. Przeprosiłam go cichym szeptem, aby po chwili wyjść z pokoju. Oparłam się o zimną ścianę plecami, spoglądając rozdygotana na śnieżnobiały sufit. Zmrużyłam powieki, ponieważ żarówki nieprzyjemnie zakuły w moje oczy swoim światłem. Znów mam do tego wrócić? Raźnym krokiem ruszyłam do siebie, chowając zimne dłonie w kieszeniach dżinsów. Wpatrując się w czubki swoich skarpetek prawie wpadłam na Łukasza, którego i tak wyminęłam z trudem. Jego włosy były w nieładzie, a na sobie miał jeszcze sobie bluzę Borussii. Jak przez mgłę przypomniałam sobie, że dzisiaj jego trening kończył się wyjątkowo wcześnie, ale Ewa nie zdążyła wrócić jeszcze z zakupów. Pewnie chciał pójść pod prysznic, aczkolwiek na wszelki wypadek powiedziałam mu, gdzie jest teraz jego przyjaciel. Nie miałam ochoty na przesadnie długie rozmowy, więc powoli zaczęłam się wycofywać. Kiwnął zrozumiale głową, na odchodnym machając do mnie zachęcająco ręką. Odpowiedziałam mu słabym uśmiechem, kontynuując przerwaną wędrówkę. Ostatnio chcieli nawet, żebym poszła z nim na mecz, ale nie z mną takie numery. Nie chciałam zostać pokazana przez przypadek pokazana na wielkim ekranie, figurując jako zagadkowa dziewczyna. Nadal wolałam siedzieć w domu i nie wychylać nosa za drzwi, narażając się na jakąś katastrofę.
Ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi, rzucając obojętne spojrzenie na swoje lokum. Byłam przeciwna przemalowaniu ścian na błękitny kolor, który dobrze współgrał z ciemnymi meblami i podłogą, ale ostatecznie mogłam tylko założyć ręce na piersiach i obserwować, jak wszystko się zmienia. Ukradkiem zabrałam moją torebkę z głębi szafy, jakbym była przestępcą, który koniecznie nie chce zostać przyłapany na gorącym uczynku. Usiadłam na łóżku, aby po chwili gorączkowo zacząć szukać małej buteleczki. Z każdą chwilą stawałam się coraz bardziej sfrustrowana i zrezygnowana, kiedy nagle moje pocieszenie wprost wpadło do moich dłoni. Uniosłam kąciki warg odrobinę wyżej, niemal czując cierpki smak tabletek na swoim wrażliwym języku. To przez nie musiałam tyle razy odwiedzać psychologa. Starał na siłę wcisnąć mi fakt, iż takie rzeczy nie są mi potrzebne do osiągnięcia duchowego spokoju, chociaż nie wiem do końca, o co mu tak naprawdę chodziło. Nienawidziłam tych wizyt. Ludzie próbowali zrobić mnie szczęśliwą nawet wtedy, gdy ja tego nie chciałam. Wolałam wybrać cierpienie zamiast radości, bo tylko niemu czułam, że naprawdę żyłam. Było to nieocenione uczucie w tym pokręconym świecie, gdzie wszyscy starali się być przesadnie uśmiechnięci, co prowadziło ich życie na niepotrzebne zakręty, zaliczając na nim glebę. Dlatego ja miałam chęć życia w zgodzie ze swoim sumieniem... które niekoniecznie zgadzało się z moim zdaniem. Ale musiałam to jakoś przeżyć. Jeden skok, hop i do przodu. To przecież tak mało. Drżącą ręką zbliżyłam moje 'lekarstwo' do spierzchniętych ust, ale ten niecny proceder został przerwany przez tubalny głos wyrażający swoje niezadowolenie.
- Wiesz, że nie powinnaś tego robić?
Spojrzałam na winowajcę z ognikami w oczach. Dla innych wyglądałabym jak obłąkana, ale on miał przyjemność już raz widzieć mnie w takim stanie. Głośno przełknęłam ślinę, chcąc w jakiś sensowny sposób wytłumaczyć swoje postępowanie, ale żadne słowo nie miało wystarczającej siły, aby dobrze się przebić.
------------------------------------------------------------------------
Pewnej osobie powiedziałam, że być może ta Nadzieja pojawi się dzisiaj, 24 grudnia. I dotrzymałam danego słowa, chociaż jeszcze dzisiaj, o godz. 7 się na to nie zanosiło. Ale jest. Nie jestem szczególnie dobra w składaniu życzeń, więc powinny być dość krótkie.
Wszystkim moim czytelnikom chciałabym życzyć przede wszystkim Świąt Bożego Narodzenia w gronie rodzinnym... Bo rodzina to najważniejsze, co mamy. Dużo prezentów pod choinką, smacznego karpia... Oraz wszystkiego, co najlepsze! 



piątek, 11 grudnia 2015

Nadzieja 2

Wpatrywałam się tępo w okno, próbując dostrzec coś za nieustannymi strugami deszczu. Co rusz mój wzrok wędrował do furtki, abym nie przegapiła nadejścia Błaszczykowskiego. Zacisnęłam palce na krańcach czarnej, prostej sukienki, którą jakimś cudem wygrzebałam z dna szafy. Nigdy nie była mi potrzebna... a teraz? Wszystko runęło niczym domek z kart, pozostawiając nas samych z narastającym bólem po stracie bliskiej osoby, jaką była dla nas Agata. Chwila wystarczyła, aby do końca zmienić nasz los. Strasznie bałam się o Kubę, podobnie jak Łukasz. Stracił osobę stanowiąca połowę jego życia. Nie chciałam dramatyzować, ale... to wszystko mogło okazać się ponad siły naszego przyjaciela. Rzuciłam okiem na mojego męża, który właśnie odprowadzał dziewczynki na górę, do pokoju Sary, aby mogły się z nią pobawić. Przysiadłam na brzegu kanapy, nie mogąc dalej ustać na ledwo trzymających się w pionie nogach. Przez ostatnie dni prawie nie spałam. Czułam chorobliwe zmęczenie, które osiągnęło swoje apogeum dzisiejszego ranka przed pogrzebem. Praktycznie całą ceremonię zaplanowaliśmy my, bo on nie był w stanie. Już pierwszego dnia zabraliśmy do siebie Oliwkę i Lenę, żeby nie musiały patrzeć na to, co się z nim dzieje. Mocniej objęłam się ramionami, próbując powstrzymać nadmierne drżenie całego ciała, chociaż w domu nie było zimno. Nie mogłam ścierpieć własnej bezsilności, która wciskała się w każdy kraniec mojej głowy zapełnionej pulsującymi nitkami myśli. Z cichym świstem wypuściłam powietrze z płuc przez zaciśnięte zęby, pochylając głowę.
Nagle poczułam ciepły oddech na swoim karku. Przymknęłam powieki, nie mając ochoty patrzeć mu teraz prosto w oczy. Byłam tak zajęta rozmyślaniem o Kubie, że zapomniałam o całym świecie wokół mnie. Zacisnęłam swoją chłodną dłoń na ręce męża, nawet nie próbując wyobrażać sobie sytuacji, w której mogłoby zabraknąć któregoś z nas. Znienacka usłyszałam w głowie donośny głos blondynki, przez co szerzej otworzyłam oczy, jakby faktycznie za chwilę przekroczyć próg naszego domu i zabrać dziewczynki. Poszłybyśmy na zakupy, by odreagować całe zamieszanie spowodowane ponownym wznowieniem treningów. Nikt nie musiałby zostawiać na ziemi smug łez, które będą się ciągnąć za nami już do końca życia. Nie zapomnimy, co zmusiło nas do takiej rozpaczy. Skuliłam się, poddając się do końca temu nieznanemu uczuciu. Powoli otulał mnie niczym puchowa kołderka po samie czubki uszu, przesłaniając widok czarną płachtą. Usłyszałam, jak mój mąż cichcem woła moje imię, jakby bał się, że mógłby mnie niepotrzebnie spłoszyć. Głośno przełknęłam ślinę, nie mogąc znaleźć właściwych słów. Nagle ich zabrakło, a była to spora różnica, ponieważ zawsze miałam ich pod dostatkiem.
- Mam nadzieję, że Kuba jakoś do nas dotrze - wyszeptałam dziwnie zachrypniętym głosem, czując, jak mąż spogląda na mnie z uwagą. Czułam ciężar jego troskliwego spojrzenia na swoich barkach. Za wszelką cenę chciałabym mu jakoś pomóc, ale do głowy nie przychodził mi żaden sensowny pomysł. 
- Da radę - mruknął Piszczek, lekko muskając wargami mój lodowaty policzek. - Mam taką nadzieję. 
- Marta przyleci i pomoże mi w opiece nad dziewczynkami - powiedziałam piskliwym tonem, jakby wielką trudnością było dla mnie sklecenie kilku normalnych słów, które teraz kosztowało tak dużo wysiłku - a ty musisz go pilnować. Nie daj mu opaść na dno. 
- To nie będzie takie łatwe... 
- Musisz - załkałam, zaciskając smukłe palce na krańcach jego marynarki - ponieważ obiecałam to Agacie. Rozumiesz, do jasnej cholery?! 
Łzy rwącym strumieniem zaczęły spływać po mojej bladej skórze. Nie wiedziałam, jak się pozbieram, a co dopiero mam powiedzieć o naszym przyjacielu. Ile to już razy powtarzałam sobie to zdanie?
- Myślisz, że mi też nie jest ciężko? - zapytał zduszonym głosem, a ja zamglonym wzrokiem spojrzałam na jego twarz, która tak bardzo zmieniła się przez ostatnie kilka dni. W kącikach oczu przybyło mu kilkanaście zmarszczek, a mina była wyjątkowo strapiona. Zawsze podziwiałam ten optymizm, który sączył się z niego jak świeży sok z pomarańczy, nawet w obliczu największej klęski. Dodatkowo zaczęli przygotowania do nowego sezonu, więc dodatnia energia krążyła wokół mojego mężczyzny nałogowo. Uniosłam drżące dłonie ku górze, próbując nimi delikatnie objąć jego oblicze, aczkolwiek moje ramiona opadły niczym roztrzaskane w pół zapałki. Rozczapierzyłam blade palce na sukience, które wyglądały wyjątkowo upiornie na tle czarnego materiału. Pewnie moja twarz nie wyglądała lepiej, skoro sama skóra była godna pożałowania. Nie miałam głowy do tego, aby martwić się tak błahymi sprawami jak makijaż.
- Damy radę. Dla nich.

2 tygodnie później,  Kraków

Z głośnym trzaskiem zamknięta walizka upadła na drewnianą podłogę, rysując na niej długą, białą rysę. Przygryzłam wargę tak mocno, aż poczułam metaliczny smak krwi. Skrzywiłam się nieznacznie, miętosząc między palcami pogiętą fotografię. Przedstawiała ona małą dziewczynkę, która swoim rozmarzonym wzrokiem spoglądała na rodzicach, którzy trzymali swoje gładkie dłonie na jej ramionach. Pochylali wspólnie swoje głowy, jakby mieli ochotę właśnie ucałować swoją córeczkę. Przez moje plecy przeszedł dreszcz, kiedy na wierzchu swojej ręki zobaczyłam smugę szkarłatnej cieczy z rozciętych warg. Pieszczotliwym gestem odgarnęłam włosy na bok, oddychając głęboko. Odłożyłam zdjęcie na niebieską kapę łóżka, zasiadając na jego skraju. Z czarnej torebki wyjęłam białą buteleczkę pełną malutkich tabletek. Zazwyczaj wystarczała mi jedna, ale teraz musiałam brałam trzy. Nie popijałam ich. Czułam gorzką wędrówkę leków na moich języków, aby wkrótce bezwiednie rozgryźć je między zębami. Skazywałam się na czucie tego cierpkiego smaku, którego nienawidziłam. Chociaż w mniejszym stopniu chciałam czuć cierpienie moich bliskich. Samolot miałam za cztery godziny, ale nadal nie mogłam uwierzyć, że zgodziłam się na to wszystko. Propozycja dana przez moją ciocię była... absurdalna. Aczkolwiek, gdy podczas rozmowy z nią słyszałam krzyki dochodzące z sąsiednich pokoi, oglądałam stare rysunki na ścianach, spoglądałam na ponury widok czarnych drzew na zewnątrz, nie miałam wątpliwości, w jakiej skali mam mierzyć moją chęć wyrwania się z tego okropnego miejsca. Zapewni mi w końcu godziwą opiekę w zamian za małą pomoc przy pilnowaniu trzech małych dziewczynek. Zmarszczyłam brwi, nie mogąc sobie przypomnieć, jak mają na imię. Zawsze byłam pewna, że ma tylko jedno dziecko, Sarę. Mrucząc coś pod nosem dźwignęłam się w końcu na chybotliwe nogi, które z wielkim trudem utrzymywały mój ciężar. 
Ostrożnie wychyliłam nos zza drzwi, spoglądając uważnie na ciemny korytarz. Mocno zacisnęłam rękę na uchu walizki, jednocześnie biorąc głęboki wdech, by po chwili z sykiem wypuścić powietrze z płuc. Szłam przez niego na palcach, starając się zrobić jak najmniej hałasu przez moje trampki. Miały na sobie metalowe sprzączki, dodatkowo pomalowane czarnym lakierem. Ozdobiłam je tak podczas jednych zajęć plastycznych, podczas której nikt nie chciał pracować ze mną w parze. Nie byłam zbyt zdziwiona. Kto miałby ochotę spotykać się lub rozmawiać z rąbniętą dziewczyną? Miałam dwadzieścia lat, a jeszcze ani razu nie podjęłam samodzielnej decyzji, nie licząc tej dotyczącej wyjazdu. To dlatego byłam jednocześnie tak zdenerwowana i podekscytowana. Nie zauważyłam nikogo na recepcji, więc czym prędzej czmychnęłam się przez oszklone drzwi na zewnątrz. Na kalendarzu widniał już ostatni dzień września, ale jak na tą porę roku było wyjątkowo ciepło. Orzeźwiający podmuch powietrza uderzył w moją twarz, a ja po raz ostatni obejrzałam się na budynek, w którym spędziłam kilka najgorszych lat w moim życiu. Głośno przełknęłam ślinę, próbując uspokoić moje skołatane serce bijące zdecydowanie za szybko. Zaczęłam nucić pod nosem jakąś ledwo znaną piosenkę, leniwie stawiając kolejne kroki przed siebie, w swoją nową przyszłość. Mimo wszystko nie czułam obowiązku, aby pożegnać się z moimi opiekunami ani współlokatorami. Nigdy nie okazywali względnej sympatii, więc czemu miałabym odstąpić od swojej reguły i zrobić wyjątek? Ewa mówiła, że poradzę sobie z taką znajomością niemieckiego, jaką nauczyli mnie w tym technikum. Nie będzie tak źle. Zaraz po moim przylocie miałyśmy szukać pracy, która pomogłaby mi stanąć porządnie na nogi. Ustatkować się... Te dwa słowa brzmiały obco. Raz po raz czułam ich niezwykły smak na swoim języku, ale nie czułam obezwładniającego strachu, który towarzyszył mi od tamtego pamiętnego zdarzenia. Miałam wrażenie, jakby moja mniejsza część samej siebie wróciła na dobre miejsce.  
---------------------------------------------------------------------
Kiedy widzę datę dodanie ostatniej nadziei, mam ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy nie wychodzić. Lipiec. Możecie mnie udusić, ale (!)  wtedy nie będzie miał kto co czytać dalej na tym blogu. Kolejne pomysły kiełkują w mojej głowie... więc raczej nie powinno być nudno. :)