sobota, 13 lutego 2016

Nadzieja 4


Wiem, że zachowuję się trochę szalenie
Wykończona, lekko zdezorientowana
Z ręką na sercu, modlę się
Abym wyszła z tego cało

Wpatrywałam się w niego tępym wzrokiem, aż małe, niepozorne tabletki zaczęły ciążyć mi w dłoni niczym sztanga. Dyskretnie przełknęłam ślinę, nie wiedząc, jak mam zareagować. Mój puls znacznie przyśpieszył, a głośny szum krwi w uszach zakłócił zdolność logicznego myślenia. Nikt nie wiedział, że je biorę. Nawet Ewa, której za poradą mojego psychologa starałam się mówić o moich lękach i spostrzeżeniach jak najwięcej. Już jakiś czas temu zaczęłam się martwić o dzień, w którym nie zostanie ani jedna. Co bym bez nich zrobiła? Moje cholernie pokręcona straciłoby jedyny sens, jaki mi pozostał. Spięłam wszystkie swoje mięśnie, gotowa do ataku niczym drapieżny kot prężący się na swoją ofiarę. Zagryzłam bok policzka od wewnątrz tak mocno, aż poczułam metaliczny smak krwi. Nieznacznie zmrużyłam powieki, nie mogąc przewidzieć następnego ruchu mężczyzny. Nasza nieruchomość wydawała się z pozoru łatwą grą. Kto pierwszy się ruszy, ten przegrywa. Wiedziona nagłym impulsem wstałam, zaciskając nerwowo pięści. Byłam teraz bardziej wściekła niż smutna. Jak śmiał mi przeszkodzić? W mojej głowie narastał coraz większy ryk, którego nie potrafiłam powstrzymać. Szalał niczym prawdziwy sztorm na morzu, roztrzaskując o ostre skały statek z mnóstwem marynarzy na pokładzie. Nawet nie zdążyłam mrugnąć, gdy Kuba dobiegł do mnie, próbując wytrącić mi moje 'lekarstwo', ale nie mogłam na tobie pozwolić. Zaczęliśmy zaciekle się szarpać. Z oczywistego punktu widzenia byłam skazana na porażkę, co po chwili zaczął mi dobitnie udowadniać. Przez moje gardła przeszedł głuchy jęk, gdy pigułki niczym małe drażetki rozsypały się po podłodze, tworząc nieprzyjemny dla mojego ucha stukot. Moje mięśnie zwiotczały, a ramiona opadłyby bezwładnie wzdłuż boków, gdyby nie Błaszczykowski.
Podtrzymywał całe moje ciało. Uczepiłam się niego niczym pijawka, przez co pewnie kiedyś strzeliłabym sobie w policzek. Ale teraz było mi wszystko jedno. Zaczęłam bezwiednie szlochać w szeroką pierś mężczyzny, raz za razem uderzając w nią zwiniętymi pięściami. Mazałam się jak głupia nastolatka, ale wtedy mogłam chociaż pójść, spojrzeć w szmaragdowe oczy matki i utonąć w oceanie spokoju. Musiałam o tym zapomnieć. Musiałam. Aczkolwiek nadal widywałam je w moich upiornych snach, po których nie potrafiłam zmrużyć oka. Rozszerzyłam skrzydełka nosa, wdychając zapach męskich perfum. Wdarły się niczym huragan wprost do mojego poszarpanego umysłu, działając jak klej na rozerwane kawałki białej kartki. Nie zostało na niej zapisane żadne słowo. Tęsknie czekało, aż atrament pozostawi na niej swój ślad. Chciała mieć poczucie, że jest komuś potrzebna. Usiadł na moim łóżku, a ja nie miałam innego wyjścia niż spokojnie - o ile jest to słowo odpowiednie do nazwania mojego stanu - ułożyć się w jego uścisku. Zaciskając smukłe palce na krańcach koszuli klubowej szesnastki czułam, jak drżą mu plecy. Wkrótce moje sumienie zaczęły gryźć gderliwe wyrzuty sumienia. Nie dość, że ma i tak dużo problemów, to jeszcze ja narzucam mu swoje? Pamiętam, jak kiedyś mój widok przyprawiał go o wstręt. Skąd ta nagła, tak nieoczekiwana zmiana w tym zachowaniu? Duży udział musiała mieć w tym Ewa, która pewnego dnia starając się nie krzyczeć zdołała mu wytłumaczyć, iż jestem tylko normalnym człowiekiem. Jego następne słowo wryły się wyjątkowo mocno w moją pamięć. Nie mogę na nią patrzeć. W kółko, gdy widzę oczy tej... dziewczyny, widzę przed sobą A g a t ę. Nie Martę, ale właśnie ją. Czemu los mnie tak karze, co? Wytłumacz mi to, do jasnej cholery! Wzdrygnęłam się mimowolnie, jednakże nie pozwalając mu teraz odejść. Starałam się o tym zapomnieć, zatrzeć tą niedogodność, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co właśnie robię. Pozwalam mu się dotykać, nawet jeśli ogranicza się to do kontaktu przez ubrania. Nie wiem, dlaczego to robię. Niecierpliwie próbuję znaleźć jakąś konkretną odpowiedź w swojej głowie, ale nie ma tam nic sensownego.
Mój oddech stawał się coraz spokojniejszy. Z każdą chwilą utwierdzałam się w przekonaniu, że to ja jestem okropna, albo on umie kłamać. Pierwsza wersja wydawała mi się jednak bardziej prawdopodobna niż cokolwiek innego. Jęknęłam, czując, jak tracę panowanie nad swoim powiekami. Miałam ochotę zatracić się w ciemności, która obezwładniała całe moje ciało. Chciałam zapomnieć, jak się oddycha. Pragnęłam tego.

********************************

Rzuciłam siatki z zakupami na stół, biorąc głęboki wdech. Nie wiem, dlaczego tak szybko pędziłam do domu. Na oparciu krzesła powiesiłam skórzaną ramoneskę, bębniąc palcami o stół. Miałam nadzieję, że Łukasz już wrócił. Chciałam z kimś po prostu powiedzieć, nie wywołując tematu Agaty i związanego z tym bólu. Ruszyłam nerwowo na górę, delikatnie przygryzając wargę. Łoskot dobiegający z naszej sypialni upewnił moje przekonanie, iż mój mąż zdążył przed mną. Uśmiechnęłam się delikatnie, na razie nie chcąc mu przeszkadzać, ponieważ mogłabym jeszcze zobaczyć go... bez koszulki. Na moje dotąd blade policzki wstąpił chwilowy rumieniec. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie mógł się podziewać Kuba, jeśli nie było go w salonie. To tam przesiadywał, zazwyczaj czytając książki. Niby Jurgen dał mu kilka dni wolnego, ale podobno już jutro wybierał się na trening. Mimo wszystko widziałam, jak bardzo brakowało temu mężczyźnie codziennego wysiłku fizycznego. Westchnęłam cicho, czując zbliżający się ból głowy. Musiałam w końcu odpocząć. Ostatnie dni zlewały się w jeden wielki ciąg, które nie byłam w stanie rozróżnić. Nerwowym ruchem przeczesałam włosy, jednocześnie przygryzając wargę. Kiedyś sądziłam, że nie dam rady wytrzymać takiej presji, ale najwyraźniej życie postanowiło dać mi jeszcze kilka kart, abym mogła w spokoju zbudować stabilną konstrukcję. Zawahałam się przed zapukaniem do drzwi od pokoju Marty. Nie dobiegały z niego żadne odgłosy, więc mogłam sądzić, że dziewczyna po prostu śpi. Słowa mojego przyjaciela nadal odbijały się echem w myślach. Trudno zapomnieć o czymś takim. Wręcz czekałam, aż po prostu poprosi o to, aby pomóc mu w powrotnej przeprowadzce do swojego domu. Ale jednocześnie czułam, iż każde pomieszczenie niesie ze sobą jeszcze dużo bólu. Minie dużo czasu, zanim postawi tam swój krok. Być może dziewczynki mu w tym pomogą. Przymrużyłam powieki, zastanawiając się, jakimi jeszcze niespodziankami uraczy nas los. I jedną właśnie zobaczyłam, przekraczając próg pokoju.
Zachłysnęłam się wdychanym powietrzem, widząc tą niebywałą scenę. Blondynka spała w objęciach Błaszczykowskiego, który obejmował ją swoimi ramionami w talii. Jej jasne włosy rozsypały się bezładnie na jego nadzwyczaj spokojnej twarzy, ponieważ była do niego odwrócona tyłem. Ich klatki piersiowe unosiły się i opadały w tym samym rytmie. Wpatrywałam się jak urzeczona w ten obrazek wręcz wycięty z otaczającej mnie rzeczywistości. Kątem oka dostrzegłam na podłodze kilkanaście małych pigułek, których większość walała się na puchatym dywanie. Aczkolwiek niemal natychmiast mój wzrok ponownie padł na tą parę. Zacisnęłam usta w wąską kreskę, wiedząc, że nie wyjdzie z tego nic dobrego. Skrzyżowałam ręce na piersi, opierając się bokiem o twardą framugę, która zaczęła powoli wpijać się w moje ciało. Jednak ta niedogodność pozwalała mi dostatecznie jasno myśleć. Gorączkowo oceniałam całe zajście, dochodząc jedynie do wniosku, iż teraz nie powinnam ich budzić. Chciałam zawrócić z powrotem na korytarz, ale Łukasz mnie od tego powstrzymywał. Spojrzałam na jego twarzy, zauważając prawdopodobnie bardziej zdumioną reakcję od mojej. Po kilku minutach milczenia postanowiliśmy się stamtąd wycofać, starannie zamykając za sobą drzwi. Zmarszczyłam brwi, ostrożnie stawiając każdy krok.
- Jeszcze kilka dni temu złościł się, że przypomina mu Agatę - wyszeptałam, z trudem powstrzymując się od łez. Wylałam ich zbyt dużo. - A dzisiaj... Mam z nią o tym porozmawiać?
- Nie - powiedział zdecydowanym tonem Piszczek, ściskając krzepiąco moją rękę - daj temu spokój. Może to właśnie jest to, czego on potrzebuje? Odrobina normalności.
- I co, jeszcze ona się w nim zakocha! - prychnęłam lekceważąco, wiedząc, że jest to ostatnia ewentualność, z którą mam ochotę się uporać. - Bardzo kocham Martę, ale ona nie zdoła tego udźwignąć. Sama bardzo wiele przeszła.
- Daj jej czas.
----------------------------------------------------------------------------------------
Mówię oficjalnie, że możecie mnie zadusić za taki długi czas oczekiwania. Aczkolwiek czasami wolę pisać coś dłużej i nie robić tego na siłę, niż dodawać coś, co tak naprawdę nie nadawałoby się na to, aby ujrzeć światło dzienne. :)



czwartek, 24 grudnia 2015

Nadzieja 3

Zacięcie wpatrywałam się w pustą kartkę, zaczynając rysować na jej brzegach zawiłe wzorki czarnym długopisem, jakby mój wzrok mógł spowodować pojawienie się na niej całego tekstu, który miałam za zadanie przetłumaczyć. Łukasz pomagał uczyć mi się niemieckiego od samego początku, aczkolwiek szło mi to wyjątkowo topornie jak na kogoś, kto w miarę potrafił połapać się w nauce tego języka w technikum. Przygryzłam nerwowo wargę, tłumiąc głębokie westchnienie. Zaczęłam niepewnie pisać pierwsze zdania, zastanawiając się, czy moja ciotka będzie rozczarowana moimi postępami, aczkolwiek nigdy głośnie nie komentowała tego, jak przykładałam się akurat do tego. Sama o to poprosiłam, więc najwyraźniej uznała, że może na razie dać mi z tym spokój. Szanowała każdy mój wybór, czego nie mogłam doświadczyć przez ostatnie kilka lat. Dom opieki społecznej nie był miejscem, gdzie można było spełniać swoje marzenia i święcić sukcesy. Starałam im się odwdzięczać tak bardzo, jak potrafiłam. Na początku podchodziliśmy do siebie z rezerwą, ale teraz w końcu to się zmieniło. Nie musiałam wstydzić się, gdy Piszczek spontaniczne wziął mnie na ręce, głośno się z tego śmiejąc. Jedyne, co nie pozwalało mi spać ostatnich nocy, był Kuba. Błaszczykowski. Odruchowo zmarszczyłam brwi, nie mogąc odgadnąć, co takiego siedzi w jego głowie. Nie rozmawialiśmy o tragedii, która rozegrała się parę tygodni temu, tak naprawdę wymieniając między sobą tylko zdawkowe uwagi. Mieszkał u nas, zajmując jeden z gościnnych pokoi. Bali się o niego, że sobie coś zrobi, jak kiedyś zrozumiałam z rozmowy małżeństwa Piszczków. Nie poruszali tego tematu w mojej obecności, jakby bojąc się, że przypadkiem mogłabym coś palnąć. Na moje policzki wpełzł rumieniec, gdy zauważyłam głowę blondyna w otwartych drzwiach, a potem całą jego sylwetkę.
- Nie przeszkadzam? - zapytał cicho, kiwając głową w stronę dziewczyn, które najwyraźniej zmorzone ciągłą zabawę postanowiły uciąć sobie drzemkę w swoich objęciach na sofie. Kiedy usiadł obok mnie, uważnym spojrzeniem obrzucił moją zabazgraną kartkę, więc automatycznie zacisnęłam na niej swoje palce. Głośno przełknęłam ślinę, nie mając odwagi poruszyć się nawet o milimetr.
- Skądże. Właśnie pracuję nad swoim niemieckim - odparłam, siląc się na delikatny uśmiech, ponieważ nie chciałam, żeby wyglądał jak wymuszony. Koniuszki moich palców zaczęły pulsować, co zazwyczaj oznaczało nagły przypływ stresu i zdenerwowania. Miałam tak od małego, ale teraz przekraczało to wszelkie granice. Chciałam się odsunąć, obawiałam się spojrzenia z tych błękitnych oczu, które ciągle przewiercały moje ramię na wylot. Czułam się jak na sprawdzianie, podczas którego ktoś sprawdzał, czy przypadkiem nie ściągam. Mimo tego, iż nie byłam szczególnie uzdolnioną uczennicą, nie uciekałam się do takich zabiegów.
- Idzie Ci całkiem nieźle - powiedział, marszcząc nieznacznie dotąd swoje gładkie czoło, studiując wszystkie napisane słówka. Ostatnio zaczął się uspokajać. Nic i nikt nie zmieni tego, co stało się jakiś czas temu, ale najwyraźniej postanowił w końcu odnaleźć swoją normalność. Dla swoich pociech, które pragnęły go teraz bardziej niż kiedykolwiek. Jakby odczytując moje myśli spojrzał na nie, aby następnie wlepić swój wzrok w puchaty dywan. Wzięłam głęboki wdech, próbując na prędko znaleźć jakiś nowy temat do rozmowy, byle nie o pogodzie. - Jak dzisiaj zachowywały się moje córki?
- Od dawna nie widziałam grzeczniejszych niż one - odparłam dziwnie przyciszonym tonem głosu, nie mogąc wydusić z siebie niczego więcej. Czemu, kiedy tylko pojawiał się w tym samym pomieszczeniu co ja, miałam ochotę zaraz stamtąd uciekać? Wzięłam głęboki wdech, odliczając w myślach do dziesięciu, jak kilka lat temu radził mi tak mój terapeuta. O dziwo, tylko taka metoda była w moim przypadku bardzo skuteczna. Jednak mój wzrok z każdą chwilą stawał się coraz bardziej szklisty, a ja zaczęłam gwałtownie trzepotać powiekami, co nie mogło ujść jego uwadze. Poruszył się niespokojnie na swoim miejscu, zaciskając usta w wąską kreskę. Nerwowym tikiem przełożyłam swoje blond włosy na drugie ramię, przez co zawadziły one o twarz Kuby. Momentalnie zrobiłam się czerwona jak burak, podciągając kolana pod brodę, aby chociaż trochę ukryć moje zakłopotanie. Kartka leżała bezwładnie obok moich stóp, aż szczerze zaczęłam ją nienawidzić. Z trudem zdusiłam w sobie odruch rozerwania jej na strzępy, chcąc zniszczyć efekty mojej pracy.
- Powiedziałem coś nie tak? - zapytał ostrożnie, spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek. On również zawsze wydawał mi się wyjątkowo speszony w mojej obecności, ale nie widywałam go mimo wszystko zbyt często, więc mogłam mieć o nim tylko mylne wrażenie. Pokręciłam przecząco głową, nie potrafiąc wydobyć głosu ze zaciśniętego gardła. - Nigdy nie potrafiłem się zachować i to się nie zmieniło.
Z gardła mężczyzny dało się usłyszeć coś na kształt śmiechu, który kosztował go zbyt dużo energii. Zacisnęłam palce na krańcach bluzki, ponownie próbując uspokoić swój oddech. Niemal czułam, jak puls wybija swój nieregularny rytm, a ja się duszę. Potrzebowałam świeżego powietrza albo... Przełknęłam ślinę, oblizując wargi koniuszkiem języka. Chyba jeszcze je mam w kieszonce swojej czarnej torebki, która wisi teraz na plastikowym wieszaku w szafie. Przeprosiłam go cichym szeptem, aby po chwili wyjść z pokoju. Oparłam się o zimną ścianę plecami, spoglądając rozdygotana na śnieżnobiały sufit. Zmrużyłam powieki, ponieważ żarówki nieprzyjemnie zakuły w moje oczy swoim światłem. Znów mam do tego wrócić? Raźnym krokiem ruszyłam do siebie, chowając zimne dłonie w kieszeniach dżinsów. Wpatrując się w czubki swoich skarpetek prawie wpadłam na Łukasza, którego i tak wyminęłam z trudem. Jego włosy były w nieładzie, a na sobie miał jeszcze sobie bluzę Borussii. Jak przez mgłę przypomniałam sobie, że dzisiaj jego trening kończył się wyjątkowo wcześnie, ale Ewa nie zdążyła wrócić jeszcze z zakupów. Pewnie chciał pójść pod prysznic, aczkolwiek na wszelki wypadek powiedziałam mu, gdzie jest teraz jego przyjaciel. Nie miałam ochoty na przesadnie długie rozmowy, więc powoli zaczęłam się wycofywać. Kiwnął zrozumiale głową, na odchodnym machając do mnie zachęcająco ręką. Odpowiedziałam mu słabym uśmiechem, kontynuując przerwaną wędrówkę. Ostatnio chcieli nawet, żebym poszła z nim na mecz, ale nie z mną takie numery. Nie chciałam zostać pokazana przez przypadek pokazana na wielkim ekranie, figurując jako zagadkowa dziewczyna. Nadal wolałam siedzieć w domu i nie wychylać nosa za drzwi, narażając się na jakąś katastrofę.
Ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi, rzucając obojętne spojrzenie na swoje lokum. Byłam przeciwna przemalowaniu ścian na błękitny kolor, który dobrze współgrał z ciemnymi meblami i podłogą, ale ostatecznie mogłam tylko założyć ręce na piersiach i obserwować, jak wszystko się zmienia. Ukradkiem zabrałam moją torebkę z głębi szafy, jakbym była przestępcą, który koniecznie nie chce zostać przyłapany na gorącym uczynku. Usiadłam na łóżku, aby po chwili gorączkowo zacząć szukać małej buteleczki. Z każdą chwilą stawałam się coraz bardziej sfrustrowana i zrezygnowana, kiedy nagle moje pocieszenie wprost wpadło do moich dłoni. Uniosłam kąciki warg odrobinę wyżej, niemal czując cierpki smak tabletek na swoim wrażliwym języku. To przez nie musiałam tyle razy odwiedzać psychologa. Starał na siłę wcisnąć mi fakt, iż takie rzeczy nie są mi potrzebne do osiągnięcia duchowego spokoju, chociaż nie wiem do końca, o co mu tak naprawdę chodziło. Nienawidziłam tych wizyt. Ludzie próbowali zrobić mnie szczęśliwą nawet wtedy, gdy ja tego nie chciałam. Wolałam wybrać cierpienie zamiast radości, bo tylko niemu czułam, że naprawdę żyłam. Było to nieocenione uczucie w tym pokręconym świecie, gdzie wszyscy starali się być przesadnie uśmiechnięci, co prowadziło ich życie na niepotrzebne zakręty, zaliczając na nim glebę. Dlatego ja miałam chęć życia w zgodzie ze swoim sumieniem... które niekoniecznie zgadzało się z moim zdaniem. Ale musiałam to jakoś przeżyć. Jeden skok, hop i do przodu. To przecież tak mało. Drżącą ręką zbliżyłam moje 'lekarstwo' do spierzchniętych ust, ale ten niecny proceder został przerwany przez tubalny głos wyrażający swoje niezadowolenie.
- Wiesz, że nie powinnaś tego robić?
Spojrzałam na winowajcę z ognikami w oczach. Dla innych wyglądałabym jak obłąkana, ale on miał przyjemność już raz widzieć mnie w takim stanie. Głośno przełknęłam ślinę, chcąc w jakiś sensowny sposób wytłumaczyć swoje postępowanie, ale żadne słowo nie miało wystarczającej siły, aby dobrze się przebić.
------------------------------------------------------------------------
Pewnej osobie powiedziałam, że być może ta Nadzieja pojawi się dzisiaj, 24 grudnia. I dotrzymałam danego słowa, chociaż jeszcze dzisiaj, o godz. 7 się na to nie zanosiło. Ale jest. Nie jestem szczególnie dobra w składaniu życzeń, więc powinny być dość krótkie.
Wszystkim moim czytelnikom chciałabym życzyć przede wszystkim Świąt Bożego Narodzenia w gronie rodzinnym... Bo rodzina to najważniejsze, co mamy. Dużo prezentów pod choinką, smacznego karpia... Oraz wszystkiego, co najlepsze! 



piątek, 11 grudnia 2015

Nadzieja 2

Wpatrywałam się tępo w okno, próbując dostrzec coś za nieustannymi strugami deszczu. Co rusz mój wzrok wędrował do furtki, abym nie przegapiła nadejścia Błaszczykowskiego. Zacisnęłam palce na krańcach czarnej, prostej sukienki, którą jakimś cudem wygrzebałam z dna szafy. Nigdy nie była mi potrzebna... a teraz? Wszystko runęło niczym domek z kart, pozostawiając nas samych z narastającym bólem po stracie bliskiej osoby, jaką była dla nas Agata. Chwila wystarczyła, aby do końca zmienić nasz los. Strasznie bałam się o Kubę, podobnie jak Łukasz. Stracił osobę stanowiąca połowę jego życia. Nie chciałam dramatyzować, ale... to wszystko mogło okazać się ponad siły naszego przyjaciela. Rzuciłam okiem na mojego męża, który właśnie odprowadzał dziewczynki na górę, do pokoju Sary, aby mogły się z nią pobawić. Przysiadłam na brzegu kanapy, nie mogąc dalej ustać na ledwo trzymających się w pionie nogach. Przez ostatnie dni prawie nie spałam. Czułam chorobliwe zmęczenie, które osiągnęło swoje apogeum dzisiejszego ranka przed pogrzebem. Praktycznie całą ceremonię zaplanowaliśmy my, bo on nie był w stanie. Już pierwszego dnia zabraliśmy do siebie Oliwkę i Lenę, żeby nie musiały patrzeć na to, co się z nim dzieje. Mocniej objęłam się ramionami, próbując powstrzymać nadmierne drżenie całego ciała, chociaż w domu nie było zimno. Nie mogłam ścierpieć własnej bezsilności, która wciskała się w każdy kraniec mojej głowy zapełnionej pulsującymi nitkami myśli. Z cichym świstem wypuściłam powietrze z płuc przez zaciśnięte zęby, pochylając głowę.
Nagle poczułam ciepły oddech na swoim karku. Przymknęłam powieki, nie mając ochoty patrzeć mu teraz prosto w oczy. Byłam tak zajęta rozmyślaniem o Kubie, że zapomniałam o całym świecie wokół mnie. Zacisnęłam swoją chłodną dłoń na ręce męża, nawet nie próbując wyobrażać sobie sytuacji, w której mogłoby zabraknąć któregoś z nas. Znienacka usłyszałam w głowie donośny głos blondynki, przez co szerzej otworzyłam oczy, jakby faktycznie za chwilę przekroczyć próg naszego domu i zabrać dziewczynki. Poszłybyśmy na zakupy, by odreagować całe zamieszanie spowodowane ponownym wznowieniem treningów. Nikt nie musiałby zostawiać na ziemi smug łez, które będą się ciągnąć za nami już do końca życia. Nie zapomnimy, co zmusiło nas do takiej rozpaczy. Skuliłam się, poddając się do końca temu nieznanemu uczuciu. Powoli otulał mnie niczym puchowa kołderka po samie czubki uszu, przesłaniając widok czarną płachtą. Usłyszałam, jak mój mąż cichcem woła moje imię, jakby bał się, że mógłby mnie niepotrzebnie spłoszyć. Głośno przełknęłam ślinę, nie mogąc znaleźć właściwych słów. Nagle ich zabrakło, a była to spora różnica, ponieważ zawsze miałam ich pod dostatkiem.
- Mam nadzieję, że Kuba jakoś do nas dotrze - wyszeptałam dziwnie zachrypniętym głosem, czując, jak mąż spogląda na mnie z uwagą. Czułam ciężar jego troskliwego spojrzenia na swoich barkach. Za wszelką cenę chciałabym mu jakoś pomóc, ale do głowy nie przychodził mi żaden sensowny pomysł. 
- Da radę - mruknął Piszczek, lekko muskając wargami mój lodowaty policzek. - Mam taką nadzieję. 
- Marta przyleci i pomoże mi w opiece nad dziewczynkami - powiedziałam piskliwym tonem, jakby wielką trudnością było dla mnie sklecenie kilku normalnych słów, które teraz kosztowało tak dużo wysiłku - a ty musisz go pilnować. Nie daj mu opaść na dno. 
- To nie będzie takie łatwe... 
- Musisz - załkałam, zaciskając smukłe palce na krańcach jego marynarki - ponieważ obiecałam to Agacie. Rozumiesz, do jasnej cholery?! 
Łzy rwącym strumieniem zaczęły spływać po mojej bladej skórze. Nie wiedziałam, jak się pozbieram, a co dopiero mam powiedzieć o naszym przyjacielu. Ile to już razy powtarzałam sobie to zdanie?
- Myślisz, że mi też nie jest ciężko? - zapytał zduszonym głosem, a ja zamglonym wzrokiem spojrzałam na jego twarz, która tak bardzo zmieniła się przez ostatnie kilka dni. W kącikach oczu przybyło mu kilkanaście zmarszczek, a mina była wyjątkowo strapiona. Zawsze podziwiałam ten optymizm, który sączył się z niego jak świeży sok z pomarańczy, nawet w obliczu największej klęski. Dodatkowo zaczęli przygotowania do nowego sezonu, więc dodatnia energia krążyła wokół mojego mężczyzny nałogowo. Uniosłam drżące dłonie ku górze, próbując nimi delikatnie objąć jego oblicze, aczkolwiek moje ramiona opadły niczym roztrzaskane w pół zapałki. Rozczapierzyłam blade palce na sukience, które wyglądały wyjątkowo upiornie na tle czarnego materiału. Pewnie moja twarz nie wyglądała lepiej, skoro sama skóra była godna pożałowania. Nie miałam głowy do tego, aby martwić się tak błahymi sprawami jak makijaż.
- Damy radę. Dla nich.

2 tygodnie później,  Kraków

Z głośnym trzaskiem zamknięta walizka upadła na drewnianą podłogę, rysując na niej długą, białą rysę. Przygryzłam wargę tak mocno, aż poczułam metaliczny smak krwi. Skrzywiłam się nieznacznie, miętosząc między palcami pogiętą fotografię. Przedstawiała ona małą dziewczynkę, która swoim rozmarzonym wzrokiem spoglądała na rodzicach, którzy trzymali swoje gładkie dłonie na jej ramionach. Pochylali wspólnie swoje głowy, jakby mieli ochotę właśnie ucałować swoją córeczkę. Przez moje plecy przeszedł dreszcz, kiedy na wierzchu swojej ręki zobaczyłam smugę szkarłatnej cieczy z rozciętych warg. Pieszczotliwym gestem odgarnęłam włosy na bok, oddychając głęboko. Odłożyłam zdjęcie na niebieską kapę łóżka, zasiadając na jego skraju. Z czarnej torebki wyjęłam białą buteleczkę pełną malutkich tabletek. Zazwyczaj wystarczała mi jedna, ale teraz musiałam brałam trzy. Nie popijałam ich. Czułam gorzką wędrówkę leków na moich języków, aby wkrótce bezwiednie rozgryźć je między zębami. Skazywałam się na czucie tego cierpkiego smaku, którego nienawidziłam. Chociaż w mniejszym stopniu chciałam czuć cierpienie moich bliskich. Samolot miałam za cztery godziny, ale nadal nie mogłam uwierzyć, że zgodziłam się na to wszystko. Propozycja dana przez moją ciocię była... absurdalna. Aczkolwiek, gdy podczas rozmowy z nią słyszałam krzyki dochodzące z sąsiednich pokoi, oglądałam stare rysunki na ścianach, spoglądałam na ponury widok czarnych drzew na zewnątrz, nie miałam wątpliwości, w jakiej skali mam mierzyć moją chęć wyrwania się z tego okropnego miejsca. Zapewni mi w końcu godziwą opiekę w zamian za małą pomoc przy pilnowaniu trzech małych dziewczynek. Zmarszczyłam brwi, nie mogąc sobie przypomnieć, jak mają na imię. Zawsze byłam pewna, że ma tylko jedno dziecko, Sarę. Mrucząc coś pod nosem dźwignęłam się w końcu na chybotliwe nogi, które z wielkim trudem utrzymywały mój ciężar. 
Ostrożnie wychyliłam nos zza drzwi, spoglądając uważnie na ciemny korytarz. Mocno zacisnęłam rękę na uchu walizki, jednocześnie biorąc głęboki wdech, by po chwili z sykiem wypuścić powietrze z płuc. Szłam przez niego na palcach, starając się zrobić jak najmniej hałasu przez moje trampki. Miały na sobie metalowe sprzączki, dodatkowo pomalowane czarnym lakierem. Ozdobiłam je tak podczas jednych zajęć plastycznych, podczas której nikt nie chciał pracować ze mną w parze. Nie byłam zbyt zdziwiona. Kto miałby ochotę spotykać się lub rozmawiać z rąbniętą dziewczyną? Miałam dwadzieścia lat, a jeszcze ani razu nie podjęłam samodzielnej decyzji, nie licząc tej dotyczącej wyjazdu. To dlatego byłam jednocześnie tak zdenerwowana i podekscytowana. Nie zauważyłam nikogo na recepcji, więc czym prędzej czmychnęłam się przez oszklone drzwi na zewnątrz. Na kalendarzu widniał już ostatni dzień września, ale jak na tą porę roku było wyjątkowo ciepło. Orzeźwiający podmuch powietrza uderzył w moją twarz, a ja po raz ostatni obejrzałam się na budynek, w którym spędziłam kilka najgorszych lat w moim życiu. Głośno przełknęłam ślinę, próbując uspokoić moje skołatane serce bijące zdecydowanie za szybko. Zaczęłam nucić pod nosem jakąś ledwo znaną piosenkę, leniwie stawiając kolejne kroki przed siebie, w swoją nową przyszłość. Mimo wszystko nie czułam obowiązku, aby pożegnać się z moimi opiekunami ani współlokatorami. Nigdy nie okazywali względnej sympatii, więc czemu miałabym odstąpić od swojej reguły i zrobić wyjątek? Ewa mówiła, że poradzę sobie z taką znajomością niemieckiego, jaką nauczyli mnie w tym technikum. Nie będzie tak źle. Zaraz po moim przylocie miałyśmy szukać pracy, która pomogłaby mi stanąć porządnie na nogi. Ustatkować się... Te dwa słowa brzmiały obco. Raz po raz czułam ich niezwykły smak na swoim języku, ale nie czułam obezwładniającego strachu, który towarzyszył mi od tamtego pamiętnego zdarzenia. Miałam wrażenie, jakby moja mniejsza część samej siebie wróciła na dobre miejsce.  
---------------------------------------------------------------------
Kiedy widzę datę dodanie ostatniej nadziei, mam ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy nie wychodzić. Lipiec. Możecie mnie udusić, ale (!)  wtedy nie będzie miał kto co czytać dalej na tym blogu. Kolejne pomysły kiełkują w mojej głowie... więc raczej nie powinno być nudno. :) 



czwartek, 23 lipca 2015

Nadzieja 1

'Będę Cię kochać do końca życia 
A jeżeli jest coś potem, też będę Cię kochać'

Krople deszczu miarowo opadały na ziemię, tworząc wokół mnie coraz większy szum, który stawał się dość uciążliwy. Patrząc przed siebie, na ten czarny nagrobek, czułem się jak wyjątkowo pusta skorupa. Skóra była tylko cienką powłoką, którą w każdej chwili można było łatwo rozedrzeć. Srebrne litery wyryte w marmurze utwierdzały moje przekonanie, że nic już nie jest takie, jak być powinno. Ile razy w ciągu kilku dni powtarzałem sobie to zdanie? Nie wiem, skąd wziąłem siłę, żeby wstać dzisiejszego ranka z łóżka. Kiedy tylko otworzyłem powieki, miałem ogromną ochotę zamknąć je ponownie. I nigdy więcej ich nie otworzyć. Dopiero Łukasz zdołał wytachać mnie z domu. Mówią, że droga do piekła wybrukowana jest dobrymi chęciami, a ja powoli zaczynałem w to wierzyć. Wszyscy rozchodzili się do domów, zostawiając mnie samego. Patrzyli na mnie z współczuciem. Czemu nie mogą zrozumieć, że ich łzy w niczym nie pomogą? Niczego to zmieni. Zaśmiałem się gorzko, czując narastającą wilgoć wokół mojej brody. Nie miałem ochoty stąd odejść, jakby ziemia pod mną miała nagle zacząć pękać, ukazując właśnie ją, całą i zdrową. Chwyciłbym ją w ramiona i wyszeptał wprost do ucha, że nic nie jest w stanie nas rozdzielić. Szczypiące zimno powoli przesuwało się w górę mojego ciała, kładąc na moje barki dodatkowy ciężar. Zwiesiłem głowę, próbując krzyczeć. Usłyszałem, jak ktoś za mną stawia ostrożne kroki przed siebie na mulistej ziemi, próbując nie wystraszyć mojego zrujnowanego serca.
- Kuba, chodź już.
Łagodny głos Ewy przebił się przez moją kopułę obojętności niczym ostry szpikulec, po czym na dłuższą chwilę straciłem zdolność racjonalnego myślenia. Wolałem błądzić w krainie wspomnień, niż wracać do szarego świata i stawiać czoło piętrzącym się problemom, które czyhały na mnie za rogiem. Prychnąłem lekceważąco, nie mając ochoty na kłótnię, której tak naprawdę nie chciałem. Nie chciałem ranić jej ostrymi słowami, które pewnie wydobyłyby się z moich ust. Wiedziałem, że chciała tylko mojego dobra. A ja, cholerny egoista, nawet nie odwróciłem głowy, żeby na nią spojrzeć. Szczękała zębami, pewnie nie mając ochoty stać dalej na deszczu i czekać, aż namyślę się odwrócić w jej stronę. Bezradnym, niemal błagającym o litość wzrokiem przeszyłem na wskroś wszystkie wieńce udekorowane w większości białymi liliami. W naszym ogrodzie było ich pełno. Przestraszyłem się, uświadamiając sobie, że będę patrzył na nie każdego ranka do końca życia przez okno w mojej sypialni. Były niczym krzyk. Ostatnie ostrzeżenie, które przyszło zbyt późno.
- Chcę... jeszcze tutaj zostać - powiedziałem nienaturalnie zachrypniętym głosem, przymykając ociężałe powieki. Ciepły promień słońca na chwilę przedarł się przez gęstą kurtynę chmur, padając akurat na moją twarz.
- Oliwka i Lenka czekają na Ciebie w samochodzie - odparła, dokładnie ważąc każde słowo, jakby przypominały tykające bomby zegarowe. I faktycznie nimi były. Drgnąłem nieznacznie, czując dreszcze przechodzące w dół mojego ramienia, które zatrzymały się przy złotym krążku na jednym z moich palców.
- Jedźcie, proszę. Zabierz je do was. Zrób cokolwiek, żeby nie musiały mnie teraz oglądać w takim stanie.
Zdobyłem się na odwagę i spojrzałem Ewie prosto w twarz. Na jej bladych policzkach znać było ślady łez, które dość mocno odznaczały się od kropli deszczu. Przestąpiła z nogi na nogę, nie wiedząc, czy ma mi ustąpić. Ciemnobrązowe tęczówki spoglądały na mnie z niepokojem. Bała się. Może myślała, że będę chciał sobie coś zrobić? Nie byłyby to bezpodstawne oskarżenia. Drżała z zimna, chociaż miała na sobie czarny płaszczyk, który powinien dostatecznie ją chronić. Bezgłośnie poruszałem ustami, bez ustanku prosząc o jedno. Kąciki moich oczu na powrót zrobiły się wilgotne, a ja nie chciałem po raz kolejny ujawniać przed kimś moich bolesnych słabości. Dzisiaj odkryłem już zbyt dużo kart z mojej talii. Skinęła niemal niezauważalnie głową, a ja raptownie nabrałem powietrza.
- Pamiętaj... Przyjedź po tym, jak ochłoniesz.
Odwróciła się do mnie plecami, klucząc między poszczególnymi grobami. Do samego końca wypatrywałem ciemnym włosów, które w końcu zniknęły z mojego zamglonego pola widzenia. Gęsta mgła, niczym w jakimś tanim horrorze, spowiła cały cmentarz. Tak mocno zacisnąłem pięści, aż zbielały mi kostki. Kiedy kierowałem się w stronę dębowej ławeczki stojącej przed nagrobkiem, czułem, jak walczę sam ze sobą. Usiadłem na niej z głośnym westchnieniem, czując, jak woda powoli przesiąka przez materiał czarnych spodni. W myślach niemal słyszałem karcący głos Łukasza, który po powrocie do domu zobaczy mnie w tragicznym stanie. Dobrze wiedziałem, że w najlżejszym wypadku na drugi dzień będę miał tylko ból gardła. Ja naprawdę chciałem cierpieć. Czuć ten porażający ból, który obejmuje każdą cząstkę twojego ciała. Czuć, jak twoje mięśnie rozrywają się na strzępy. Czuć, gdy twoje serce zwalnia coraz bardziej i zostaje nic innego niż ciemna pustka.
- Agata, kochanie... Czemu mi to zrobiłaś? Ja nie chcę bez Ciebie żyć - wyłkałem, a moim ciałem rządziły teraz gwałtowne dreszcze. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mi trudno. Patrzysz sobie na mnie z góry i nic więcej. Nie uważasz, że lepiej byłoby, gdybyś była tutaj ze mną?
Nie mogłem powstrzymać się od tych wyrzutów. Wyrzuciłem je z siebie, chociaż stawiały mnie w niekorzystnym świetle. Nie miałem prawa w ogóle tego mówić. Ale chciałem, aby wiedziała. Musiała zdawać sobie z tego sprawę. Chociaż tak naprawdę nie zostawiła nas z własnej woli. Niemal widziałem, jak kręci głową z niedowierzania. Kuba, przecież ty nigdy byś czegoś takiego nie powiedział!  Zostawiła nas całkiem samych, a my musieliśmy zdać kolejny egzamin, przed którym postawiło nas życie.
Porażająca bezradność paraliżowała wszystkie moje kończyny. Na zdjęciu, które wybrała w moim imieniu Ewa, moja żona uśmiechała się do mnie swoim szerokim uśmiechem. Rezerwowała go tylko dla wyjątkowych w jej życiu osób, a on został teraz wystawiony na widok publiczny. Z trudem powstrzymałem przeciągłe zgrzytnięcie zębami. Miałem jedynie nadzieję, że pozna w końcu moją mamę. Zawsze byłem zdania, iż byłyby w stanie się dogadać niż jakakolwiek inna synowa z teściową. Zaśmiałem się gorzko, czując, jak rwący strumień deszczu powoli ustaje. Do tej pory nie zwracałam na niego najmniejszej uwagi, jakby panująca wokół mnie pogoda była podrzędną sprawą. Pewnie jutro wstanę z bólem gardła oraz gorączką. Ale ja liczę się tutaj najmniej. Nie chciałem się z nią żegnać.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Przedstawiam wam moją 'nadzieję'. Pod takimi nazwami będą się kryć dalsze rozdziały, a kiedy je dodam... Miałam je publikować w momencie skończenia pisania wszystkich, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać. Nie oczekujcie, że będą pojawiać się regularnie,  ponieważ poświęcam dużo czasu na dopracowanie każdego szczegółu.  Ale mam nadzieję, iż wam to jakoś wynagrodzę. :)







wtorek, 30 czerwca 2015

Prolog

Byłem niczym dziecko we mgle. Nie potrafiłem odnaleźć wspomnienia, błahej myśli, które nie wiązałoby się właśnie z nią. W jednej sekundzie straciłem wszystko, co tak naprawdę kochałem. Mocniej zacisnąłem powieki, nawet nie próbując wyobrazić sobie życia, w którym mogłoby jej zabraknąć. Ale tak się właśnie stało. Najgorsze było poczucie bezradności,  niczym ramię zaciskające się wokół mojego gardła. Nie pozwalało oddychać, dostrzegać jakichkolwiek zmian w moim otoczeniu. Brzmiało to niczym durny żart. Los zdążył mi już zabrać osobę, w której widziałem cząstkę siebie. Teraz przyszedł okrutny czas na moją drogą księżniczkę, królową serca. Człowiek w takiej chwili ma ochotę uciec od codzienności, rutyny, która w bolesny sposób przypomina o tym, co stracił już na zawsze i nigdy tego nie odzyska. Przepadłem w bezdenną, czarną rozpacz. Żadne z wołań moich przyjaciół o to, żebym wstał, nie przynosiły pożądanych skutków, które tak bardzo chcieli zobaczyć. Nie miałem siły, mimo tego, iż dwie małe istotki równie mocno co wcześniej potrzebowały mojej pomocy i zrozumienia. Nie mogłem im tego ofiarować. Ich pytania, co takiego stało się z nią, doprowadzały mnie na skraj wyczerpania. Życie nagle straciło smak. Po raz drugi miałem wielką ochotę uciec od wszystkich problemów za jednym zamachem.
Zadrżałem, oczami wyobraźni widząc szkarłatne pręgi na moich nadgarstkach. Odruchowo skierowałem na niej swój wzrok, dopiero po dłuższej chwili dostrzegając ledwo widoczne blizny. Wiedziałem, że w pewnym sensie jest to jakieś rozwiązanie. Może faktycznie najwyższa pora do tego wrócić? Nic nie stało na przeszkodzie. Jednak doskonale wiedziałem, co ona miałaby na ten temat do powiedzenia. Jak za każdym razem, ucałowałaby delikatnie moje czoło i pokazała, że nie ma co do tego wracać. Wierzyłem jej za każdym razem, kiedy popadałem w głębsze przygnębienie niż zazwyczaj. Teraz tylko mogłem patrzeć na nasze wspólne zdjęcia z bólem. Nigdy już nie dotknę mojej kobiety, nigdy nie poczuję zapachu jej perfum, nigdy nie pocałuję jej z namiętnością, nigdy nie dotknę jej pięknego ciała. Nigdy... Zaciśniętą do granic możliwości pięścią uderzyłem w ścianę, prawie nie czując bólu. Już teraz byłem aż tak otępiały? Przyłożyłem do niej rozpalone czoło, próbując nie krzyczeć. Oddychałem ciężko. Błagałem zaciekle, bym zapomniał, jak powinno się to robić. Wystarczyłoby przecież tak niewiele.
Co będzie teraz? Nie potrafiłem odwrócić biegu wydarzeń. Miłym tonem głosu poprosić, żeby odłożyła wyjazd na uczelnię i została z nami w domu. Pewnie gralibyśmy zaciekle w kości, a ja nie potrafiłbym znieść kolejnej porażki. W pewnym momencie wstałaby od stołu i poszła do kuchni robić obiad. Usiedlibyśmy razem, nie przejmując się jutrem, dobrze wiedząc, że zawsze mamy siebie i damy sobie radę. Teraz taki dzień był niczym odległa mrzonka. Nierzeczywiste marzenie, które spełniałem codziennie i Bóg postanowił mi je zabrać. Drwił sobie ze mnie, nie dając okazji do pomszczenia jego decyzji. Każdy oddech wyraźnie sprawiał mi ból. Ona nie oddycha, więc jakim prawem ty masz czelność to robić?! Wzdrygnąłem się mimowolnie, kiedy tubalny głos w mojej głowie powtarzał to zdanie niczym modlitwę, przy okazji pogłębiając i tak już poszarpane rany.
------------------------------------------------------------------------------------
Prolog krótki... Ale mimo wszystko wydaje mi się, że taki jest w porządku. Kiedy zaczynałam go pisać, czułam, jakbym porywała się z motyką na słońce. Z dnia na dzień pomysł kiełkował coraz bardziej. Nie mogłam tego tak zostawić. Jeszcze bardziej miałam chęć na bloga o Kubie, ponieważ dostrzegłam, że nie o nim wiele blogów. Postanowiłam zapełnić tą pustkę swoim skromnym dziełem.